Zrabowane dzieci. "Jak się nazywam? Nic nie wiem"
/01.09. 2017/ Anna Berezo wska ma 74 lata. Chyba 74. Jej data urodzen ia jest umowna,
miejsce urodzenia - również. Do Polski z austriackiego Oblarn odesłano ją w 1948
roku jako Annę Berezowską. Ale czy to jest Anna Berezowska?
- Widzę ją w tym korytarzu. Mutti - tak do niej mówiłam.
- Siedzi, ręce ma na podołku. I czeka. Zawsze czekała. W tej drewnianej chatynce.
Nie wiem, jak do niej trafiłam. Skąd? Gdzie ja się urodziłam, kiedy? Nic nie wiem.
Ja nie wiem, kim jestem. Dała mi lalkę na drogę, ubrała w brązową sukienkę. Z takim,
o tu - pokazuje - kołnierzykiem. Dlatego otaczam się brązem. Jest mi bliski.
Moja Mutti
Oblarn 26, drewniana chatynka, a obok duże gospodarstwo.
- Zamieszkałam z Mutti w tym drewnianym domeczku. Było tak: korytarzyk, po lewej
stronie kuchnia, gdzie znajdowało się palenisko. Pamiętam, że tam się zawsze ogień
palił. Po prawej była sypialnia - wielkie łóżko, pierzyna. Zawsze, jak mnie kładła
spać, to przy mnie siedziała i coś mi śpiewała albo opowiadała. Moja Mutti, Rossa
Stauder.
- W drugim budynku była olbrzymia kuchnia. Stał tam duży stół z ławami. Siedziałam
przy nim, jadłam kromki chleba z melasą, popijałam mlekiem. Miałam tam takiego "brata"
i on mnie prowadzał za rękę. Trochę się zajmowaliśmy indyczkami, prosiaczkami. Gęsi
mnie kiedyś podziobały.
- Kiedyś, to musiało być po Bożym Narodzeniu, bo była choinka i dostałam lalkę Puppe
- mama ściągnęła mnie w nocy z łóżka, zaczęła ubierać. Dwóch żołnierzy wzięło mnie
na ręce, a ona stała i płakała.
- I więcej jej nie zobaczyłam.
Zatarte ślady
W 1948 roku, gdy odesłano ją do Polski, Anna miała cztery czy pięć lat. Była jedną z
tysięcy dzieci - ofiar germanizacyjnej polityki III Rzeszy. Akcja pozyskiwania "dobrej
krwi", realizowana na zlecenie szefa SS Heinricha Himmlera w krajach okupowanych
podczas wojny, miała na celu zniemczenie uprowadzanych dzieci, które wedle nazistowskich
kryteriów spełniały normy aryjskości. Ośrodki Lebensbornu, organizacji przeznaczonej
do germanizowania skradzionych dzieci, prowadziły własne urzędy stanu cywilnego i
biura meldunkowe. Skutecznie zacierały ślady zbrodni. Zrabowanym dzieciom zmieniano
nazwiska, daty urodzenia - najczęściej dodawano im dwa lata. Dla zmylenia tropu,
gdyby ktoś z krewnych później szukał.
"Wynosili tobołki"
- Obudziłam się w pociągu. Chyba dawali nam jakieś środki uspokajające, bo niewiele
pamiętam. Ale pamiętam, jak wietrzyli wagony i wynosili tobołki. Potem się dowiedziałam,
że to były dzieci, które nie przetrwały tej podróży.
- Jak już wylądowałam w Katowicach, w Czerwonym Krzyżu, to po jakimś czasie dzieci
"znikały" - wspomina dziś pani Anna. - "Znikały", bo ktoś po nie przychodził, ktoś
na nie czekał. Ja nie "zniknęłam", trafiłam do sierocińca.
"Nic nie stoi na przeszkodzie"
Z Polskim Czerwonym Krzyżem korespondowała od 1947 roku Halina Świerczewska, zainteresowana
adopcją dziewczynki. W czasie wojny Niemcy zabili jej męża i dzieci.
"Uprzejmie komunikujemy, że o ile rodzice Anny Berezowskiej, których poszukujemy,
nie odnajdą się, nic zdaniem naszym nie stoi na przeszkodzie wzięcia małej przez
panią na wychowanie" - czytamy w odpowiedzi Polskiego Czerwonego Krzyża, oddział
w Villach w Austrii.
Rodziców Anny Berezowskiej ostatecznie nie odnaleziono i Halina Świerczewska mogła
zostać mamą Ani.
Druga mama, trzecia mama…
Drugą mamą Ani była Rossa Stauder. Pierwszej nie udało się ustalić. Po powrocie do
Polski pojawiła się trzecia - Hala, czyli Halina Świerczewska. Ta, która była jej
opiekunem prawnym. O wszystkich trzech mówi "mama". Ale o pierwszej nie wie nic.
Jak to jest zastanawiać się przez 70 lat, kim się tak naprawdę jest?
Na stole leżą dokumenty, jakie otrzymała z PCK, archiwum w Bad Arolsen, listami od
archiwisty z Oblarn, który miał jej pomóc w poszukiwaniu informacji na jej temat.
Wylicza miejsca, do których trafiła po przyjeździe do Polski w 1948 roku, wymienia
kolejne nazwiska osób, które się nią opiekowały. Dużo tego jest, co chwilę poprawia,
koryguje. Katowice, Wisła, Jastrzębie Górne, Międzyzdroje, Wisła, pierwsza klasa
podstawówki, Rybnik, Kętrzyn.
- Ale namieszałam - mówi.
A później jeszcze był Dom Małego Dziecka w Otwocku, którego nie chce pamiętać. Wtedy
już była kilkunastoletnią dziewczyną. "Niemiecki bękart" - często w tych latach słyszała.
Teraz Warszawa.
Strzępy informacji nie składają się w logiczną całość. Tu nic do siebie nie pasuje.
Data urodzenia nie pasuje do jedynego zdjęcia, jakie prawdopodobnie zostało zrobione
w Austrii. Nazwisko nie pasuje, nie pasują Berezowscy, których jako rodziców wskazało
Bad Arolsen. W historii przewija się jeszcze polska robotnica. Ktoś powiedział, że
urodziła w gospodarstwie w Oblarn dziewczynkę.
I to by było na tyle.
Trzy miejsca urodzenia
Obecnie jako miejsce urodzenia pani Anna ma wpisaną Warszawę. Ale wcześniej miała
już Hargelsberg. Mówiono również o Krakowie. A może w dokumentach Lebensbornu był
Poznań? Bo to miasto wpisywano wszystkim dzieciom, w przypadku których nie znano
prawdziwego miejsca urodzenia. Czy gdzieś się jeszcze zachowały jakiekolwiek ślady?
Czego szukać?-Tyle osób chciało mi pomóc, ale wszyscy nagle zostawiali mnie w połowie
drogi. Przestawali odpisywać na listy, umierali.
Źródło: Deutsche Welle http://www.dw.com/pl/zrabowane-dzieci-jak-si%C4%99-nazywam-nic-nie-wiem/a-40316104