POLITYKA   Komentator. Europa-Niemcy-Polska  
reklama
reklama
reklama

Niemiecka Europa


Krzysztof Tokarz


/ 06.05.2016 / Berlin już wiele lat temu „opanował” Brukselę. Nauczył się Europy – realizując swoją własną politykę i narodowe interesy Niemiec – lepiej robić to przez UE niż samemu w pojedynkę.

Niemcy są największą gospodarką w Europie, dlatego Berlin ma tak wiele do powiedzenia w kwestii polityki unijnej. Wpływy Niemiec w Unii Europejskiej są zatem wprost proporcjonalne do siły ich gospodarki oraz potencjału ludnościowego. A nawet wykraczają poza te skalę. RFN zdecydowała się bowiem na pewien typ przywództwa w UE, który realizuje już od wielu lat. Niemieccy kanclerze, nie tylko Angela Merkel, wykorzystywali wielokrotnie historyczną sytuację dla dobra Niemiec, ale i całej Europy. Niemcy otrzymują różne zadania i podejmują się ich rozwiązania. Z jednej strony są najmocniejszym graczem w Unii, ale z drugiej – nic nie robią w pojedynkę.

Brukselska maszynka

Bez cichej lub jawnej zgody Berlina nie ma mowy o tym, aby ktoś objął jakieś znaczące stanowisko w ramach UE. Trudno sobie wyobrazić, by niezależny od Berlina polityk stał na czele Parlamentu Europejskiego, był szefem Rady Europejskiej czy przewodniczącym Komisji Europejskiej. Dotychczas Berlin prawie zawsze mógł liczyć na innego silnego gracza w UE, jakim jest Francja. Dlatego też każdy narodowy interes wymagający ustaleń międzynarodowych, Berlin „przepuszcza” przez brukselską maszynkę. I prawie za każdym razem robi to z sukcesem.

reklama











Problem silnych Niemiec w UE budził obawy jeszcze w czasie zjednoczenia tego państwa. Na przełomie lat 80. i 90. w Europie panowały ogromne emocje związane z jednoczeniem się dwóch państw niemieckich. Obawiano się, że gospodarcza potęga w centrum kontynentu będzie dążyć do dominacji w Europie. Rodziły się nawet obawy – jak się okazało, bezzasadne – o to, czy RFN pozostanie wierna zachodniej opcji w polityce zagranicznej. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że strach przed odejściem Berlina od kursu prozachodniego był zupełnie niepotrzebny. Powstanie UE oraz nowej waluty miały nową potęgę ograniczyć i ściślej powiązać więzami europejskimi. Ostatni kryzys gospodarczy, a zwłaszcza ten w strefie euro, unaocznił, jak silne są teraz Niemcy w Europie. Nawet tu i ówdzie słychać głosy, że „Europa staje się niemiecka”. W latach 60. XX wieku kanclerz RFN, Willy Brandt, wygłosił znamienną opinię, że zachodnie Niemcy są wprawdzie gospodarczym olbrzymem, lecz pozostają politycznym karłem. Ale gdy oceniamy tę diagnozę z dzisiejszej perspektywy, ta przestaje być aktualna. RFN nie tylko nie jest „karłem”, ale pozostanie długo jeszcze głównym rozdającym karty w Unii Europejskiej, czy to się komuś podoba czy też nie.

Południe dla Paryża, reszta nasza

Funkcjonuje cichy podział stref wpływów interesów pomiędzy dwoma głównymi graczami Unii Europejskiej. Francja jest mocno zorientowana na kraje południowe leżące w basenie morza południowego. Niemieckie oczy skierowane są na kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Tu Niemcy nie chcą dzielić się wpływami i władzą z kimkolwiek. Berlinowi nie podoba się próba usamodzielniania państw tego regionu w ramach struktur Unii Europejskiej. Ostatnio Berlin bardzo emocjonalnie i mocno zareagował na próby skonsolidowania się krajów Grupy Wyszehradzkiej. Najwyraźniej niemiecka polityka potraktowała ruch krajów takich jak Polska, Węgry, Czechy i Słowacja, jako zagrożenie dla własnej pozycji. Merkel kilkakrotnie próbowała zwalczyć Grupę Wyszehradzką, rozbijając jej jedność. Raz nawet przy pomocy polskiej premier, która wbrew Czechom, Słowakom i Węgrom, zgodziła się na politykę wymuszoną na niej przez Berlin. Drugi raz Merkel nie wytrzymała i napisała ostry list do premiera Słowacji. Okazuje się, że Niemcom nie podoba się pomysł, by państwa Grupy Wyszehradzkiej wspólnie z Bułgarią i Macedonią rozmawiały na temat ochrony zewnętrznych granic Unii. O reprymendzie z Berlina premier Słowacji poinformował podczas konferencji prasowej po spotkaniu programowym swojej partii. Szef słowackiego rządu zapowiedział, że niezadowolenie Berlina nie będzie miało wpływu na przebieg szczytu Grupy. Ale myliłby się ten, kto uznałby, że siła Niemiec w Unii Europejskiej przez to osłabnie.

reklama











Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku, które nastąpiło na warunkach podyktowanych przez RFN, przekształciło architekturę polityczną w Europie. To wydarzenie całkowicie zmieniło dotychczasowy układ sił na korzyść Niemiec. Nie kto inny a Niemcy właśnie zyskały najwięcej na rozszerzeniu procesu integracji europejskiej na północ i na wschód. Takie rozszerzenie Unii Europejskiej dodatkowo wzmocniło politycznie Niemcy kosztem Francji. Dokładnie widać to teraz, kiedy Paryż nie ma już takiej siły przebicia i musi liczyć na przychylność Berlina, realizując swoje interesy w ramach Unii Europejskiej. Zresztą taką przychylnością Berlina Francja cieszyła się niemal zawsze, więc cały ten układ działa bez zarzutu.

Interesy Berlina w krajach V4

Dodatkowym elementem, który wzmocnił rolę i pozycję Niemiec był fakt, iż przyjęcie krajów Europy Środkowo-Wschodniej do UE, a co za tym idzie wprowadzenie tam zasad gospodarki wolnorynkowej, pozwoliło na ekspansję gospodarczą Niemiec w regionie. Symptomy tego obserwujemy gołym okiem w Polsce. Z drugiej strony Niemcy są płatnikiem w UE, a nie kto inny jak Polska skorzystała z unijnych dotacji, i to w całkiem pokaźnym wymiarze. Trzeba zatem powiedzieć sobie jasno, że również dzięki niemieckim pieniądzom w budżecie unijnym mamy drogi i inne inwestycje. Ale niemiecka pozycja w Unii to również benefity. Niemcy wprawdzie płacą do budżetu Unii i to całkiem niemałe pieniądze, ale czerpią z niego również pełnymi garściami. Nie jest tajemnicą, że wiele przetargów na inwestycje z unijnej kasy w Polsce, Czechach i nie tylko dostają niemieckie firmy. W ten sposób pieniądze wracają w znacznej części z powrotem do niemieckich kieszeni. I bynajmniej nie ma nic złego w tym procederze. Aby „biznes” w UE się kręcił, wszyscy muszą na tym korzystać.

Tego typu „smaczkiem” była afera z dofinansowaniem Lidla i Kauflandu. Przypomnijmy, że jeszcze nie tak dawno brytyjski „Guardian” napisał, że niemiecka Grupa Schwarz (należą do niej wspomniane marki: Lidl i Kaufland) dostała preferencyjne kredyty na kwotę ok. 900 mln dolarów na rozwój sieci sklepów w Polsce oraz innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Pieniądze pożyczyły Bank Światowy i EBOiR, których głównym celem jest wyrównywanie nierówności w bogactwie różnych państw. Finansują one więc głównie duże inwestycje infrastrukturalne oraz programy społeczne. Dlaczego teraz sfinansowały Lidla i Kauflanda? Chyba nie tak trudno się domyślić. To oczywiście bardzo drobny przykład. W makroskali całej Unii, Niemcy, i to nie od dziś, wykorzystują swoją siłę, aby robić gospodarcze i polityczne interesy. Opanowaną mają również komunikację w środowisku unijnym. Nie mówi się, że chodzi o interesy niemieckiego przemysłu energetyki odnawialnej, tylko o interes Unii w ograniczeniu emisji dwutlenku węgla. Nie ma też mowy o tym, że błędom polityki pani Merkel zawdzięczamy wzrost kryzysu imigracyjnego. Słyszymy natomiast, że Unia musi sprostać zadaniom i ma ulec szantażowi przyjmowania obrazkowych kwot imigrantów. Takie przykłady można by mnożyć. Dodatkowo łatwo przychodzi „legalizacja” Berlinowi każdego jego pomysłu na arenie całej Unii Europejskiej.

Takich wpływów na szczytach unijnych władz nie ma nikt inny, nawet Francja. Prawdziwy pokaz siły nastąpił, kiedy Merkel robiła swoją politykę w sprawie uchodźców. Wystarczył jeden telefon, aby przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk, dopiero wówczas odważył się odezwać. Jak mawiano, bał się wcześniej zabierać nawet głos na ten temat. Nie inaczej od byłego premiera rządu RP postąpił Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej. Dotychczas na berlińskie wpływy w Brukseli była założona pewnego rodzaju finezyjna woalka. Czyniono starania, by nie demonstrować tej siły tak ostentacyjnie, by nie prowokować przeciwników Niemiec. Ale ostatni kryzys obdarł ze złudzeń już nawet największych niedowiarków. Nie da się również ukryć, że Berlin podczas kryzysu konsekwentnie forsował swoje rozwiązania, kierując się niekoniecznie interesem europejskim. Było jasne, że kieruje się tylko własnym dobrem, chociaż ukrytym retorycznie pod przymiotnikiem „europejski”.

Podobnie w czasie kryzysu w strefie euro. Berlin nie liczył się z konsekwencjami dla państw, czasami działał wręcz na szkodę zadłużonych państw strefy euro. Według Berlina, lekiem na kryzys gospodarczy państw eurolandu jest dyscyplina finansowa oraz reformy strukturalne – wzorowane na niemieckim modelu społeczno-gospodarczym. I tu akurat trudno się kanclerz Merkel dziwić – działa według zasady: kto płaci, ten wymaga i rządzi. Cóż, że nie podobało się to Grekom, Włochom i Hiszpanom? Politykę Berlina w forsowaniu niemieckiej recepty dla Grecji – „politykę zaciskania pasa” – skrytykował nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Znaleźli się też ekonomiści, którzy głosili, że „Grecy zostali ukarani za niemieckie grzechy”. Czy jednak wszystkiemu winni są tylko Niemcy? Raczej nie ma możliwości, by udowodnić, że to Niemcy ponoszą gros winy za błędy Greków. Pewne jest jednak to, że  znaczna część greckiego zadłużenia pochodzi właśnie od niemieckich banków. Tak się zatem składa, że ratowanie Grecji przed bankructwem leży w dobrze pojętym interesie Niemiec. A przynajmniej wielkich niemieckich banków.

Silne Niemcy = silna Polska?

Silna pozycja Berlina leży również w interesie Polski. Stabilne gospodarczo Niemcy to możliwość współpracy i eksportu polskich towarów. Niemcy są naszym największym partnerem handlowym. To rzeczywistość, której nie możemy ignorować. Zresztą nie tak łatwo byłoby Polsce zastąpić niemiecki rynek zbytu. Bo kto niby miałby Niemców zastąpić? Francja? USA? Może Chiny? Póki co, Rosja też odpada. Jesteśmy skazani na współpracę z Berlinem. Jednak musimy również dbać o relacje z innymi państwami Unii, jeśli chcemy być dla naszych zachodnich sąsiadów partnerem. Polityka związania się tylko z Niemcami, a zaprzestanie dbania o relacje z Francją, Wielką Brytanią czy Włochami, nie przyniesie nam spodziewanego efektu. Należy zadbać o dobre relacje z naszymi sąsiadami z Europy Środkowej i Wschodniej,  nawet jeśli to nie podoba się Berlinowi. Polska, aby być partnerem w Unii dla Niemców, musi być silna ekonomicznie i obliczalna politycznie. Nie konfrontacja z Berlinem, a współpraca przy podbudowaniu własnej pozycji w Unii Europejskiej powinna być celem Warszawy. Tylko z silną Polską będzie liczył się Berlin. Kończąc: niemiecka dominująca rola w Unii nie podlega również wątpliwości w najbliższej przyszłości. Warto o tym pamiętać.




Artykuł ukazał się również w „Obserwator Międzynarodowy” http://obserwatormiedzynarodowy.pl/2016/05/03/niemiecka-europa/


komare i kleszcze Image Banner 950 x 200
Killer Instinct
Irobot Image Banner 160 x 600
2015-12-01a 160x600-redro Image Banner 160 x 600
zacznij rok Image Banner 300 x 250
strona_zapisu_na_nl Image Banner 300 x 250
0908film film_180px_150px_v2 Image Banner 180 x 150