Berlin obawia się „wyemancypowanej” Polski?
Krzysztof Tokarz
/ 15.02.2016 / Po wizycie premier Beaty Szydło w Niemczech tamtejsze gazety podkreśliły
znaczenie historii w relacjach obu krajów. Oceny samej wizyty są jednak różne. Jedni
piszą o „faulu”, inni widzą w pewności siebie polskiego rządu niebezpieczeństwo,
a nawet przejaw „emancypacji od bogatego niemieckiego wujka”.
Odwlekanie wizyty polskiej premier w Berlinie, zwłaszcza przez niemieckich dziennikarzy
czy niechętnych polskiemu rządowi komentatorów, było postrzegane jako błąd. Ale czy
rzeczywiście to błąd? Owszem, dla Berlina był to sygnał, że nowy polski rząd nie
będzie postępował tak, jak dotychczasowe rządy PO-PSL. Jednak trzeba sobie jasno
i szczerze powiedzieć, że w tym czasie wiele rzeczy się zmieniło. Nie tylko rząd
i prezydent w Polsce, ale i - to chyba główny powód zwłoki - niemiecka polityka wobec
Warszawy. Niektórzy niemieccy politycy chętnie udzielali połajanek i półjawnie stanęli
po stronie przegranej Platformy Obywatelskiej. Mieszanie się w wewnętrzny sprawy
Rzeczypospolitej przez niemieckich dziennikarzy i polityków było aż nadto widoczne.
Teraz udawanie zdziwienia i rwanie sobie włosów z głowy pod tytułem: dlaczego tak
późno- wypada raczej słabo. Prawdą jest, że dzisiejsza normalność relacji niemiecko-polskich
wobec potworności zbrodni popełnionych przez Niemców w Polsce jest „małym cudem”,
powiedziała kanclerz podczas wizyty polskiej premier. Częstotliwość, z jaką się to
teraz podkreśla, ma przykryć fakt, że na płaszczyźnie państwowej relacje nie są obecnie
najlepsze”, pisała „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Nie sposób odmówić temu twierdzeniu
racji. Tyle że warto zadać pytanie, czy tylko ten „zły polski rząd” za ten stan
rzeczy odpowiada? Rzeczywiście to jedyny winny? Strona niemiecka jest idealna niczym
rycerz bez skazy?
Na konferencji prasowej z Merkel i Szydło zapomniano o zgrzytach.
Szefowe rządów rozpoczęły spotkanie z dziennikarzami tematem jubileuszu 25-lecia
polsko- niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Będzie
to wręcz znakomita okazja do intensywniejszych rozmów, co obie panie podkreśliły.
Premier Beata Szydło mówiła o Niemczech, że są bardzo ważnym sąsiadem Polski i partnerem
nie tylko jeżeli chodzi o współpracę gospodarczą, ale i współpracę polityczną. To
bardzo ważna deklaracja, bo dziś to właśnie polityka kuleje, a gospodarka ma się
całkiem dobrze. Wymiana handlowa i współpraca Polski z Niemcami na szczęście opiera
się zawirowaniom zarówno po stronie polskiej, jak i niemieckiej. Z kwestii politycznych
pojawi się być może niebawem sprawa Polaków w Niemczech. Precyzyjniej mówiąc, ich
statusu. Temat ten zostanie poruszony na konsultacjach międzyrządowych. Niemiecka
kanclerz od tej kwestii bynajmniej nie uciekała. Merkel wyszła nawet z inicjatywą,
by wspólnie przyjrzeć się ważnym dla Polonii kwestiom, chociażby takiej, jak np.
nauka języka polskiego w Niemczech. Szefowa rządu RFN powiedziała, że jubileusz z
okazji rocznicy dobrosąsiedzkiego traktatu zostanie uczczony z udziałem prezydentów
Polski i Republiki Federalnej Niemiec. Powrót na agendę statusu Polaków w Niemczech
jest ważną deklaracją. Do dziś – pomimo wzorcowych przecież relacji rządów PO z Niemcami
- nie załatwiono tej kwestii. Nie jest tajemnicą, że istnieją poważne uchybienia
w kwestii równego traktowania Niemców w Polsce i Polaków w Niemczech. Niemcy w Polsce
posiadają status mniejszości, cieszą się licznymi przywilejami – np. dzięki uprzywilejowanej
pozycji i niskiemu progowi wyborczemu mają swojego przedstawiciela w polskim Sejmie.
Polacy w Niemczech mogą tylko o tym pomarzyć. Trudno jednak przypuszczać, aby obecny
rząd poradził sobie z tą niełatwą kwestią.
Inną sprawą i nie mniej skomplikowaną okazał się być kryzys imigracyjny. Tutaj polska
premier wykazała się dalekowzrocznością. Nie przyjechała do Berlina z pustymi rękami
- miała pomysł częściowego rozwiązania tego palącego dla całej Unii Europejskiej
kłopotu. Jesteśmy zgodne co do tego, że problem migracji to największe wyzwanie dla
Unii, mówiła kanclerz Niemiec. Ponosimy odpowiedzialność humanitarną, stwierdziła.
Strona polska w dzisiejszych rozmowach złożyła propozycję, abyśmy wspólnie zrealizowali
projekt humanitarny w Syrii, Libanie czy w Turcji, np. budowę szkoły czy budowę szpitala.
Bardzo chętnie przyjęłam tę propozycję, dodała.
Inicjatywa, by Polacy i Niemcy wspólnie
podjęli się budowy szkoły czy szpitala jest o tyle cenna, że może wskazywać drogę
jednego, ale na pewnie nie jedynego z możliwych rozwiązań. Forsowana przez Berlin
polityka przymusowych kontyngentów imigrantów nie może być panaceum na wszystkie
problemy związane z masowym, niekontrolowanym napływem milionów przybyszów do Europy.
To rozwiązanie forsowane przez Berlin jest mocno kontrowersyjne. Nie tylko dlatego,
że budzi ogromny opór rządów i społeczeństw, ale chociażby z punktu widzenia praw
człowieka. Imigrantów, według pomysłu Berlina, traktuje podmiotowo, niemalże jak
towar. Skoro w Niemczech się nie zmieszczą, to trzeba ich pod groźbą kary wysłać
do innych krajów? Nawet jeśli imigranci i ich gospodarze sobie tego nie życzą? Ale
polska propozycja może być też początkiem konstruktywnego działania, a nie przepychanki
polityczno-medialnej z jaką mamy obecnie do czynienia. Cieszę się, że Polska jest
gotowa przyjąć pewną liczbę migrantów. Będziemy kontynuować rozmowy na temat kryzysu
migracyjnego, podkreśliła szefowa niemieckiego rządu. To zdanie wiele mówi. Kanclerz
dała jasno do zrozumienia, że jesteśmy w trakcie pewnego procesu wypracowywania rozwiązania
kryzysu. Sama Merkel jest częścią problemu. To jej polityka w znaczącym stopniu przyczyniała
się do zaognienia problemu imigracyjnego. Jednak Polacy muszą wykazać nieco więcej
empatii dla Niemców. Powinni, chociażby takimi propozycjami jak wspólna budowa ważnej
infrastruktury, wychodzić ku niemieckim partnerom. Warszawa powinna być nieco bardziej
wrażliwa na niemieckie interesy w tej konkretnej sprawie. Premier Szydło nie może
jednak w tej sytuacji tracić z oczu swojego głównego zadania - dbania o dobro własnego
narodu. Podobnie jak to czyni sama Angela Merkel, nie wahając się wykorzystać swoich
wpływów w kierownictwie Parlamentu Europejskiego, rady Europy czy wreszcie w Komisji
Europejskiej.
Obie szefowe rządu rozprawiły się też z innymi ważnymi sprawami dla relacji Warszawa–Berlin.
Rozmawiały między innymi o tym, by umożliwić Wielkiej Brytanii pozostanie w strukturach
Unii Europejskiej, poruszyły temat Rady Europejskiej, a nawet podjęły drażliwe sprawy
rurociągu Nord stream II i unii energetycznej.
Natomiast po niemieckiej stronie najciekawszym komentarzem zasłynął „Die Welt”, który
dostrzega, jak bardzo zmieniły się czasy. Jeszcze niedawno Niemcy widziały się w
roli adwokata swoich wschodnich sąsiadów - nie tylko Polski, ale całej Europy Środkowowschodniej.
Korespondent gazety Gerhard Gnauck, uważa, że chociaż Polska jest najbliższym sąsiadem
Niemiec za Odrą, to w mentalności większości Niemców traktowana jest jako "daleki
sąsiad". Można tu dodać, że odwrotnie już tak nie jest. Polacy wiedzą dużo więcej
o Niemczech. „Die Welt” zauważa, że niedawna zmiana rządu w Warszawie spowodowała,
że sąsiad na Wschodzie wydaje się Niemcom jeszcze bardziej daleki. Ale niemiecki
dziennikarz dotyka innego ważnego problemu, który umyka politykom i ekspertom. Pisze,
że patrzenie z góry na wschodnich sąsiadów, nie tylko na Polaków, ma w Niemczech
długą tradycję. Podobnie jak podziw dla Francji, „historycznej ojczyzny oświecenia,
wolności i braterstwa”. Jeszcze niedawno Niemcy widziały się w roli adwokata swoich
wschodnich sąsiadów. Potrzeba czasu, aby (obie strony) stały się równowartościowymi
partnerami, pisze Gnauck. I dalej niemiecki dziennikarz celnie konkluduje: Tak wielka
pewność siebie Polski może być interpretowana jako „emancypacja od bogatego wujka”.
To trudny proces, lecz biorąc pod uwagę historię, także wielka szansa. I tu leży
problem, ale bardziej po niemieckiej stronie. Berlin był przyzwyczajony do roli niekwestionowanego
nauczyciela, przywódcy, przewodnika, wzoru do naśladowania. Akceptował i nagradzał
jedynie te rządy krajów Europy Środkowowschodniej, które robiły to, co sobie wymyślił.
Teraz niektóre rządy próbują wybić się na większą niezależność. A to się już Berlinowi
za bardzo nie podoba. Wcale nie chodzi tylko o Polskę pod rządami Prawa i Sprawiedliwości,
ale również o Węgry, Czechy czy wreszcie Słowację. Berlinowi od dawna, niczym drzazga
w oku, uwierała Grupa Wyszehradzka. Strach Niemiec przed zbyt samodzielnymi, wyemancypowanymi
krajami tej części Europy demonstrowany jest tupaniem i grożeniem. Łącznie z wykorzystaniem
wpływów w strukturach Unii Europejskiej i szantażem odebrania niepokornym subwencji.
Tyle że emancypacja, o której wspominał korespondent „Die Welt”, nie jest żadnym
zagrożeniem dla Niemców. Może być ubogaceniem Unii i polepszeniem jakości sąsiedztwa
z Niemcami. Może jest i tak - jak pisał już wspomniany „Die Welt” - że potrzeba czasu,
aby obie strony stały się równowartościowymi partnerami. A gdy to zrozumieją, stworzy
się wielka szansa nie tylko dla Polski i Niemiec, ale całej Unii Europejskiej.
Artykuł opublikowany również w miesięczniku „Stosunki Międzynarodowe” http://stosunki.pl/?q=content/berlin-obawia-si%C4%99-%E2%80%9Ewyemancypowanej%E2%80%9D-polski