Przed wizytą premier Szydło w Berlinie
Krzysztof Tokarz
/ 11.02.2016 / Przed wizytą premier Beaty Szydło w Berlinie rząd Niemiec wystrzega
się ostrej krytyki. Widoczna jest również gołym okiem zmiana paradygmatu w polskiej
polityce zagranicznej. Polska premier Beata Szydło przyjedzie już jutro po raz pierwszy
do Berlina. To prawie trzy miesiące po objęciu przez nią urzędu premiera RP. Jej
poprzednicy na stanowisku szefa rządu z PO wybierali Berlin jako pierwszą stolicę
którą wizytowali. Proniemieckie nastawienie poprzedników Szydło było czytelne i
nie ulegały dla ekspertów wątpliwości. Poprzedni minister spraw zagranicznych niemalże
błagalnym tonem wzywał Niemców do objęcia przywództwa w Europie. Takie wezwanie -
to był prawdziwy miód na niemieckie uszy i jak miło łechtało niemieckie narodowe
uczucia? Przecież tak skrzętnie ukrywane za interesami Unii Europejskiej. Ta niemiecka
taktyka forsowania interesów narodowych jest bardzo sprawa zwykle i skuteczna. Wynikała
po części z niemieckiej historii, po części ze sprytu- kiedy przekonali się swoje
interesy łatwiej im realizować pod legendą Unii. Niemiecki rząd oficjalnie nie komentuje
tej sytuacji. Ale nawet ślepiec by dostrzegł, że tak późna wizyta Szydło w Berlinie
to żaden zbieg okoliczności czy przypadek.
– Pani kanclerz (Angela Merkel) cieszy się z wizyty premier Szydło - oświadczył w
środę rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert. - To będzie pierwsza okazja do
tak intensywnej i kompleksowej wymiany poglądów . Tak mówił w mediach niemiecki rzecznik
komentując tę sytuację. Warto tym miejscu przypomnieć również o tym, że pomimo że
wizyta premier Beaty Szydło dopiero teraz odbędzie się u zachodniego sąsiada, ale
to nie znaczy, że obie szefowe rządów nie spotkały się już wcześniej. Nawet rzecznik
rządu RFN przypomniał o tym, że Merkel z Szydło spotykały się już podczas szczytów
Unii Europejskiej.
– Nie będzie też żadnym odkryciem, że w polskiej polityce wobec Niemiec doszło do
"zmiany paradygmatu", a Berlin stracił pozycję najważniejszego partnera politycznego
Polski. Ciągle jednak jest i raczej pozostanie najważniejszym gospodarczym partnerem
dla Warszawy. Gospodarka kieruje się nieco innymi regułami niż polityka. A ta ostatnia
mocno kuleje i to nie tylko za sprawą rządu PiS. Niemcy troszkę na własne życzenie
straciły najważniejsze miejsce. Dość lekkomyślnie włączając się jawnie i półjawnie
w polsko – polski konflikt. Niemieccy politycy mylili rolę i często wchodzili w buty
polskiej opozycji. O prasie niemieckiej już nie wspominając. Czytając tytuły takie
jak Suddeutsche Zeitung miało się wrażenie, że to lektura znanych z ostrych ataków
na rząd antypisowskich lewicowo- meanstrimowych mediów takich jak Newsweek czy Gazeta
Wyborcza.
– Ta ingerencja Niemców w polską politykę wewnętrzną nie mogła pozostać niezauważona
i to nie tylko przez zwolenników obecnej władzy. Po retoryce niemieckiej prasy było
widać, że już tak naprawdę sami nie wiedzą czego to oni właściwie w Polsce „bronią”?
Raz Trybunału Konstytucyjnego, innym razem mediów a później już chyba sami nie bardzo
wiedzieli co, czego i wreszcie kogo bronią? Za to atakowali pierwszorzędnie. Złotousty
Martin Schulz, swoimi niezbyt fortunnymi wypowiedziami na temat Polski, tylko dolewał
oliwy do ognia. Z czasem Berlin poszedł jednak po rozum do głowy. Pojawiły się pojednawcze
tony. Jawna konfrontacja jaką Niemcy ogłosiły z Polską, tuż po objęciu władzy przez
PiS - stopniowo ustępuje miejsca zdrowemu rozsądkowi. Polityki miłości jak za czasów
rządów w Warszawie Tuska, Kopacz i Sikorskiego spodziewać się raczej nie można.
Z prostej przyczyny rząd partii Jarosława Kaczyńskiego ma inne priorytety w polityce
zagranicznej niż jego poprzednicy. Jednak podobnie jak oni Niemcy uważa za bardzo
ważnego partnera. Ostatnio przewodniczący Bundesratu wyraził zrozumienie dla podejmowanych
przez Polskę i inne kraje Europy wschodniej wysiłków znalezienia własnej drogi. Stanislaw
Tillich mówił „My niekiedy wierzymy, że demokracja, jaką mamy w Niemczech i we Francji,
jest jedynie prawdziwa. Ale powinniśmy zaakceptować, że kraje bałtyckie, Polska,
Czechy czy Słowacja wybierają własną drogę kształtowania ładu społecznego”. Głos
przewodniczącego Bundesratu jest jednocześnie głosem rozsądku z Niemiec. Tillich
dystansuje się o niemieckich jastrzębi, które ostatnio nagminnie pouczały Polskę.
Warto zwrócić uwagę, że Stanislaw Tillich trafnie spuentował niemieckie „wiedzenie”
zawsze wszystkiego najlepiej. O niemieckim „Besserwisserstwie” mówił „Zbyt szybko
przybieramy kaznodziejski ton”. Ta wypowiedź budzi nadzieję na stopniowe wygaszanie
tak naprawdę nikomu niepotrzebnego konfliktu. Ale ten polsko -niemiecki konflikt
obnażył również negatywne cechy Polaków i Niemców. Udowodnił, że Polacy własne wojny
wywlekają za granicę i piorą swoje brudy wykorzystując Berlin czy Brukselę. Natomiast
Niemcy skwapliwie korzystają aby w tym kotle zamieszać. Tyle, że takie postępowanie
na dłuższą metę przyniesie tylko szkody i to zarówno Polsce jak i Niemcom. Kochać
się rządy nie muszą, niech pokażą że potrafią współpracować dla dobra swoich narodów
i Unii Europejskiej. To w zupełności wystarczy i nie potrzeba niczego więcej. Może
ta wizyta - choć późna - pani premier Szydło i szczera rozmowa z Angelą Merkel będzie
ku temu właśnie służyć?
Artykuł ukazał się również w miesięczniku “Stosunki Międzynarodowe” http://stosunki.pl/?q=content/przed-wizyt%C4%85-pani-premier-szyd%C5%82o-w-berlinie